Co mnie najbardziej uderzyło w tym filmie to to, że jest strasznie nierówny. Do połowy filmu nie mogłem strawić Bucka za jego durne zachowanie (choć doceniałem to, że twórcy solidnie wykreowali jego postać), natomiast Manny budził we mnie swego rodzaju szacunek (coś na wzór Renkena - z uśmiechem można było spokojnie powiedzieć: to jest kawał perfekcyjnego skurwiela). Po półmetku jednak nagle coś się załamało. Buck przechodzi metamorfozę i staje się człowiekiem z sumieniem, zaś Manny.. popada w psychopatyczne szaleństwo połączone z obrzydliwym charakterem? Czy tylko mi coś tu nie pasuje? W dodatku końcówka w której zachowanie Renkena w ogóle nie pasowało do jego postaci - czy jako prekursor sporego sztabu więziennego nie mógł zachować twarzy? (nie wspominając o głównym bohaterze).

Film nie był bardzo zły, mnie zaciekawiła fabuła. I pomimo wieku, trudno nie mówić o elementach amerykańskiego filmu sensacyjnego robionego w dużej mierze pod publiczkę. Klimat MOŻE swego rodzaju miał, ale wypowiedzi "to były czasy" wg. mnie są trochę bezpodstawne i subiektywnie naciągane. Nie zmienia to oczywista faktu, że każdy ma prawo do własnej oceny. Ode mnie tylko 6/10.